W latach 1947-49 mieszkał w Jeleniej Górze, gdzie jego ojciec do 1948 prowadził zakład wędliniarski, a potem pracował w Państwowych Zakładach Przemysłu Mięsnego. Przyszły reżyser w Jeleniej Górze zaczął
prowadzić dziennik, z którego korzystał w przyszłej
twórczości; zdał maturę w Państwowym Gimnazjum i Liceum
Ogólnokształcącym im. Żeromskiego w 1949. W 1954 ukończył
reżyserię w PWSF i zaczął pracować jako asystent reżysera. Często
występował jako aktor w rolach epizodycznych. Specjalista od komedii,
uwielbiany przez widzów, znienawidzony przez władzę i
krytyków. Początkowo realizował dość schematyczne komedie
muzyczne i obyczajowe; od początku lat 70-tych, dzięki współpracy
z Jackiem Fedorowiczem i Stanisławem Tymem coraz drapieżniej (i
śmieszniej) opisywał absurdy życia w socjalizmie i ludzką małość.
Zaangażowany w działalność opozycyjną, służył jej czynnie (własnym
„maluchem” przywiózł do kraju nielegalną
drukarnię) i swoimi filmami. Ciężko odchorowywał walki z cenzurą,
która bezlitośnie cięła najlepsze sceny i gagi – ale to,
co zostało, wystarczyło, by po śmierci uzyskał status twórcy
kultowego. Do Jeleniej Góry nawiązywał w swoich filmach: w
dialogach z „Misia” (-„Kamień tobie przywiozłem z
Jeleniej Góry” mówi tytułowy bohater do
właściciela sklepu mięsnego w Londynie, poprawiając się zaraz –
„Oczywiście, z Jasnej Góry”. W początku lat
70-tych napisał z Jackiem Fedorowiczem scenariusz komedii
szpiegowskiej „Trójka do bicia”, której
akcja miała rozgrywać się wokół Jeleniej Góry –
do realizacji filmu jednak nie doszło.
Filmy:
1958: Trochę słońca [kr. m.];
1960: Mąż swojej żony;
1961: Dotknięcie nocy;
1963: Żona dla Australijczyka;
1965: Kapitan Sowa na tropie
Tytuły odcinków
- [tv odc.: „Uprzejmy morderca”,
- „Trzecia ręka”,
- „Termos”,
- „Szantażysta”,
- „Śpiący nie kłamie”,
- „Numer 2968”,
- „Gipsowa figurka”,
- „Cichy pokoik”];
|
- 1966: Małżeństwo z rozsądku;
- 1968: Przygoda z piosenką;
- 1970: Żaba w śmietanie [nieuk.];
- 1972: Poszukiwany, poszukiwana;
- 1974: Nie ma róży bez ognia;
- 1975: Niespotykanie spokojny człowiek [tv];
- 1976: Brunet wieczorową porą;
- 1978: Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz;
- 1980: Miś;
- 1981/83: Alternatywy 4 [tv serial];
- 1986: Zmiennicy [tv serial]
|
Dzisiaj jego filmy mają status kultowych, w Jeleniej Górze doczekał
się nawet festiwalu filmów komediowych swojego imienia. A przecież przez całe życie zmagał się z niechęcią władzy, krytyki i innych filmowców, patrzących z góry (choć i z zawiścią) na sukcesy kasowe „Małżeństwa z rozsądku” czy „Misia”
Stanisław Bareja – kronikarz
Syn warszawskiego rzeźnika zaraz po wojnie tułał się krótko po Polsce, zanim wylądował w łódzkiej szkole filmowej. Charakter miał chyba dosyć twardy, bo jako jeden z nielicznych na studiach nie był nigdy członkiem Związku Młodzieży Polskiej. Większość członków tej organizacji funkcjonowała tam dla świętego spokoju uważając, żeprzynależność do ZMP jest swoistym rytuałem, który należy
wypełniać, by nie wyłamać się z szeregu, z tłumu. Bareja miał w sobie
siłę i odwagę, by się nie podporządkować ani tej, ani – jak
pokazało jego życie – żadnej ideologii.
Debiutował w trudnym czasie, w roku 1960. „Polska szkoła filmowa” właśnie dogorywała, rozluźniona na krótko po październiku ’56 cenzura znowu szalała. Do tego po postnych latach 50-tych na ekranach pojawiło się sporo ciekawych filmów z Zachodu, z którymi usiłowała konkurować rodzima produkcja. Na tym tle debiutancki „Mąż swojej żony” nie wygląda po latach tak źle, jak został przyjęty. Opowieść o wybitnym kompozytorze i jego buncie przeciwko otoczeniu, które zauważa wyłącznie sukcesy sportowe jego żony była nie gorsza od francuskich czy angielskich komedii, na które chodziły tłumy. Była wręcz lepsza, bo Bareja zadbał o ukazanie
otoczenia głównych bohaterów. Mieszkania, umeblowane
dziwną zbieraniną przedwojennych kredensów i nowoczesnych
meblościanek, ulice wypełnione spieszącymi się gdzieś przechodniami,
nieliczne samochody. Już tutaj zarysowała się jego metoda twórcza:
pretekstowa fabuła i liczne, rozsadzające ją dygresje. Tą metodę
wypróbował też w jedynym „poważnym” filmie w swoim
dorobku, w kryminalnym „Dotknięciu nocy”. Pozornie jest
to poprawnie opowiedziana i nudna opowieść o śledztwie w sprawie o
napad rabunkowy i morderstwo. Znamy sprawcę, problemem jest więc
tylko, kiedy sprawni i dzielni milicjanci złapią bandytę. Ważniejszy
od śledztwa jest jednak obraz małego miasteczka, w którym
każdy każdego zna, wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, a
wszechobecna nuda rządzi. I oto sensacja – napad, milicja,
śledztwo. Nareszcie coś się dzieje! W drobnych gestach, w
obserwacjach zachowań ludzkiego mrowiska Barei udało się uchwycić
narastający marazm lat gomułkowskiej stabilizacji, wszechobecnego
marazmu i zniechęcenia. Sukces kasowy tego filmu doprowadził kilka
lat później reżysera do największej porażki w jego karierze,
serialu „Kapitan Sowa na tropie”. Ten sam aktor (Wiesław
Gołas) w telewizyjnych wnętrzach nie bardzo chyba sam wiedział, co ma
grać, ograniczając się do monotonnych opowieści o tym, jak rozwiązał
kolejną zagadkę kryminalną. On potrzebował na to 30 minut każdego
odcinka, widzowie załatwiali to zwykle po 5 minutach. Zabrakło
pomysłu – i środków, by wyjść z atelier na ulicę, do
ludzi.
Chęć wyrwania się z szarzyzny lat 60-tych doprowadziła Bareję do
realizacji trzech filmów, które wnosiły na ekran kolor,
muzykę i powiew wielkiego świata. W „Żonie dla Australijczyka” i „Małżeństwie z rozsądku” pretekstu fabularnego
dostarczyły perypetie sercowe, w „Przygodzie z piosenką”
przygody piosenkarki, próbującej kariery w mitycznym Paryżu.
Popularni aktorzy, popularne piosenki, dowcipne dialogi. Pojawiło się
też w tych filmach coś nowego: postacie drugiego planu, dla których
nie ma spraw „nie do załatwienia”. Szczególnie
wyraźnie widać to w „Małżeństwie...”, gdzie grany przez
Bogumiła Kobielę „inżynier” potrafi poradzić sobie z
prawie każdą sytuacją. Mieszkanie – własność przyjaciela; tytuł
– „Tak mnie znajomi tylko nazywają”; żona –
„To nie jest moja żona”. Chałupniczymi środkami, przy
pomocy starego kołowrotka dostarcza on na warszawskie „ciuchy” towar, którego nie potrafią wyprodukować uspołecznione,
socjalistyczne zakłady. Po raz pierwszy Bareja opisał jeden z
absurdów swoich czasów – rozziew pomiędzy oficjalnymi deklaracjami władz, a racjonalnym zachowaniem zwykłych
ludzi. Bo przecież racjonalnie zachowują się rodzice głównej
bohaterki (Elżbieta Czyżewska), gdy tłumaczą jej narzeczonemu (Daniel
Olbrychski), że dzięki nieustającemu obrotowi jego obrazów
można będzie zalegalizować dochody z kramu na „ciuchach”.
W tym filmie reżyser uczynił pierwszy krok od zwykłej, literackiej
komedii – w stronę gryzącej, życiowej satyry. Przyczyniła się
do tego też zmiana współautorów scenariuszy; miejsce
Jerzego Jurandota zajął Jacek Fedorowicz, a w kilka lat później
zastąpił go Stanisław Tym.
„Poszukiwany, poszukiwana czyli Kariera Stanisława Marii R.” jak głosił podtytuł, czyli rzecz o tym, że historyk sztuki, ukrywający się w damskim przebraniu przed oskarżeniem o kradzież odkrywa, iż jako gosposia może zarobić o wiele więcej. Po raz pierwszy w dziele Barei miejsce klasycznej opowieści zajmują dygresje i obserwacje obyczajowo-społeczne, będące ważniejszymi od pretekstowo
potraktowanej intrygi. Pomysł fabularny posłużył do przyjrzenia się
różnym środowiskom, także tym, których ukazywania
polskie kino dotąd unikało. Mamy tu więc bimbrownika, badającego
oficjalnie „zawartość cukru w cukrze”, ale mamy też
urzędnika, o którym jego żona z dumą mówi, że „mój
mąż jest z zawodu dyrektorem”. Jerzy Dobrowolski w postaci
zawodowego dyrektora najpełniej chyba uchwycił to, o co Barei
chodziło – nadciągającą hucpę i pazerność władców epoki
Gierka. Nie zna się na niczym, przeskakuje ze stołka na stołek, za
nic nie bierze odpowiedzialności. Niczego nie podpisuje (chyba, że
własną premię za wniosek racjonalizatorski - przestawienie wieżowców
do stawu), niczego nie tworzy – po prostu jest. I rządzi. To
dzięki takim jak on gosposia zarabia więcej, niż wykwalifikowany
fachowiec i mieszka na poddaszu, czekając od lat na przydział
mieszkania.
Mieszkania, papier toaletowy i skup butelek – trzy problemy, z którymi socjalizm nie potrafił sobie poradzić. Zawiłych manewrów i
machinacji, jakie wykonać należy, aby stać się szczęśliwym lokatorem
(bo nie właścicielem) mieszkania w „Nie ma róży bez
ognia” właściwie nie sposób opisać. Podanie, pieczątka,
przysługa – i magiczne słowo „dojście”. Trzeba było
mieć „dojście” do człowieka, który znał człowieka,
który miał „dojście” do człowieka... O ile w
„Poszukiwany-poszukiwana” humor brał się z opisu nie tak
znowu częstej sytuacji, o tyle problem braku mieszkań był
wszechobecny. Nic też dziwnego, że po premierze „Nie ma
róży...” dyspozycyjni krytycy wylali na reżysera kubły
pomyj. Zaatakowano film za to, co było jego wartością – za brak
tradycyjnej fabuły, za rozbicie na epizody i dygresje. Nie można było
zarzucić mu, że robi filmy dla nikogo, bo kina były pełne –
więc pisano o schlebianiu niskim gustom i realizacji „pod
publiczkę”. Na pewien czas lepiej było dla niego zniknąć wtedy
z oczu władzy, dla telewizji zrealizował więc w miarę „normalną” komedię o poszukiwaniu w wojsku ojca nieślubnego dziecka
(„Niespotykanie spokojny człowiek”). Była tam fabuła,
były dowcipy i humor – nie było satyry.
Ale aż w nadmiarze pojawiło się jej w następnych filmach. „Brunet wieczorową porą”, „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” i „Miś” układają się w swoistą trylogię o polskiej rzeczywistości drugiej połowy lat 70-tych. Śmieszyły wtedy – i śmieszą dzisiaj. Wtedy śmialiśmy się z trafności obserwacji, z celnego oka, które potrafiło dostrzec absurd i śmieszność
sytuacji, w której przyszło nam żyć. Bo z życia wzięte zostało
choćby załatwianie linki hamulcowej do „Syrenki” w
sklepie mięsnym („Brunet...”), dorabianie sobie emerytów
jako „staczy” w kolejkach („Co mi zrobisz...”)
czy wygłaszanie poddańczych hołdów pod adresem wszechmocnych
prezesów („Miś”). Filmy Barei pozwalały odreagować
wszechobecny brud, chamstwo, pijaństwo i samowolę. Bareja nie miał
złudzeń, w jego filmach nikt nie był wolny od tych przywar. Tzw.
„prosty człowiek” był równie winny stanowi
rzeczywistości, bo godził się na taki porządek rzeczy i co najwyżej
usiłował znaleźć w nim miejsce dla siebie. I tylko stary wozak w
zakończeniu „Misia” przypominał, co właściwie znaczy
słowo tradycja. Ale i na niego z nieba spadały resztki słomianej
kukły, przelatującej dumnie nad Warszawą.
„Miś” czekał na premierę dwa lata, wszedł na ekrany dopiero dzięki Sierpniowi ’80. W tym czasie artysta przygotowywał już dzieło swojego życia, serial „Alternatywy 4”. Realizację kończono już w stanie wojennym i po pierwszym pokazie dla cenzury twórcom polecono wyciąć właściwie wszystko. Gdy w 1986 roku doszło wreszcie do pierwszej emisji, w kilku miejscach zmieniono dialogi, część scen polecono wyciąć. Ale i tak portret zbiorowy mieszkańców bloku na warszawskim Ursynowie przerażał i
śmieszył jednocześnie. Śmieszył – bo ukazywał absurdy życia w
tamtej rzeczywistości, gdzie kolejki, brak wszystkiego,
kombinatorstwo i oszukaństwo było normą, gdzie naturalne wydawałoby
się odruchy i zachowania były od razu podejrzane. Przerażał –
bo ukazywał z jaką łatwością można manipulować ludźmi, jak chętnie
poddają się oni władzy chamskiego dozorcy, jak szybko przystosowują
się do otoczenia. Jak proroctwo można odczytać dzisiaj zakończenie
serialu: dozorca Stanisław Anioł przestał być dozorcą – został
kierownikiem osiedla. Trochę jeszcze porządzi.
Nieustanne boje z cenzurą, wynikłe z tego problemy zdrowotne. Do tego działalność w opozycyjnym podziemiu (Bareja własnym „maluchem” przywiózł do kraju nielegalną drukarnię). Wprawdzie powstał jeszcze serial „Zmiennicy”, ale nie miał on już tej siły, co „Alternatywy 4”. Przyjaciele i znajomi prosili, by się oszczędzał, ale tego akurat chyba nie potrafił. Zbyt wielu pomysłów i scenariuszy nie pozwolono mu realizować, by myślał o odpoczynku. Po ciężkiej chorobie trafił na wieczny odpoczynek. Zostawił po sobie coś więcej niż tylko naświetloną taśmę filmową, niż najciekawiej opowiedzianą historię – zostawił prawdę. Prawdę o czasie i ludziach, którym w tym czasie przyszło żyć. Coraz ważniejsze,
coraz ciekawsze z latami stają się filmy Stanisława Barei.
Waldemar Wilk
Fot. za: Łuczak, Maciej. Miś czyli rzecz o Stanisławie Barei. Warszawa 2003.
Bibliografia:
- (GK). W hołdzie twórcy „Misia” : „Barejada” w Jeleniej Górze. „Słowo Polskie” 2002, nr 222,
s. 11.
- Janicka, Bożena. Misior. „Kino” 1997, nr 3, s. 18-19.
- Jaśko, Jacek. W oparach absurdu : przegląd filmów niezależnych i komediowych Barejada 2003. „Słowo Polskie” 2003, nr 225, dod. „Słowo Jeleniogórskie”, s. 8.
- Likowska, Ewa. Głupota pod lupą. „Przegląd Tygodniowy” 1999, nr
38, s. 14-15.
- Łuczak, Maciej. Klasyk humoru. „Wprost” 2001, nr 10, s. 108-109.
- Łuczak, Maciej. Miś czyli rzecz o Stanisławie Barei. Warszawa 2003. ISBN 83-7255-888-4.
- Łuczak, Maciej. Stańczyk polskiego kina. „Tygodnik Powszechny” 1998, nr 16, s.4.
- MIŚ. Najlepszy dostanie Misia : festiwal Barejada w Jeleniej Górze. „Gazeta Wyborcza” 2004, nr 225, dod. „Co Jest Grane”, s. 10.
- MIŚ. Walczą o Misie : Barejada w Jeleniej Górze. „Gazeta
Wyborcza” 2004, nr 222, dod. „Wrocław”, s. 7.
- Przezdzięk, Konrad. Bajer pana Barei : przez dwa dni tysiące jeleniogórzan obejrzały filmy słynnego reżysera. „Gazeta Wrocławska” 2002, nr 222, s.9.
- Rybiński, Maciej. Śmieszniejsze od filmu : jak powstawał serial „Alternatywy”. „Rzeczpospolita” 2002, nr 168, s. A13.
- Staszewski, Wojciech. Pies docenta zjada kiełbasę : Alternatywy 4. „Gazeta Wyborcza” 2002, nr 231, dod. „Duży Format” nr 500, s. 27-28, 30, 33.
| |