Moskaluk Andrzej Józef
ur. 19 marca 1951, Lwówek Śląski
zm. 3 stycznia 1995, Jelenia Góra
Słownik Biograficzny Ziemi Jeleniogórskiej

mgr inż. leśnictwa, dendrolog, ekolog, nauczyciel, wychowawca młodzieży

Andrzej Józef Moskaluk

Andrzej Józef Moskaluk urodził się 19 marca 1951 r. we Lwówku Śląskim, a zmarł tragicznie w Jeleniej Górze 3 stycznia 1995 r., wskutek wypadku samochodowego spowodowanego przez nierozważnego kierowcę, mając niespełna 44 lata.

Był synem Albina i Mieczysławy z domu Poszepczyńska. Rodzice trafili do Lwówka Śląskiego w efekcie zawieruchy wojennej. Matka z Warszawy, w której nie znalazła mieszkania po powrocie w lipcu 1945 r. z robót przymusowych, a ojciec z Kopyczyniec, na Kresach, po demobilizacji z II AWP. Rodzice pobrali się w połowie 1949 r. Po kilku latach zamieszkiwania w małym mieszkaniu w centrum miasteczka, rodzina przeniosła się do domu jednorodzinnego, na wzgórzu otoczonego dużym ogrodem. Ten ogród, podobnie jak sąsiednie ogrody, porośnięty licznymi drzewami i krzewami, był miejscem zabaw dzieci i obserwacji przez nich przyrody, co miało duży wpływ na wybór zawodów i drogi życiowej w dorosłym życiu. Starsza siostra została biologiem, a młodszy brat, tak jak Andrzej, leśnikiem.

W 1969 r., po maturze w lwóweckim Liceum Ogólnokształcącym im. H. Brodatego, podjął studia na Wydziale Leśnictwa ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu. Po ukończeniu ich z wyróżnieniem, w 1974 r., nie podjął pracy w "lesie", jak większość kolegów z roku, ale wybrał zawód nauczyciela w Zespole Szkół Leśnych w Wołowie. Tej pasji zawodowej i życiowej pozostał wierny do końca swojego krótkiego życia. Już w pierwszym roku pracy odbył studia podyplomowe z zakresu ochrony środowiska na Akademii Rolniczej w Krakowie. Po roku przenosi się do pracy w Zespole Szkół Rzemiosł Artystycznych w Cieplicach, gdzie przez 13 lat, poza etatem nauczyciela przedmiotów zawodowych, był również drużynowym ZHP, założycielem i opiekunem kapeli młodzieżowej, założycielem i przewodniczącym szkolnej "Solidarności" oraz nauczycielem metodykiem ochrony środowiska w Wojewódzkim Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli. W 1988 r. przeszedł do pracy w Zespole Szkół Drzewnych i Leśnych w Sobieszowie, do nowo utworzonego Technikum Leśnego, a po jego zamknięciu, do Technikum Ochrony Środowiska. Pracował tam nieprzerwanie do tego tragicznego dnia, kiedy nagle opuścił żonę, matkę, rodzinę i swoją ukochaną młodzież.

Wyzwania jakie sobie stawiał bardzo często wydawały się ponad Jego siły i możliwości, ale zawsze osiągał wyznaczone cele.

W 1976 r., w drugim roku pobytu w Cieplicach, podjął budowę własnego domu. Nie czekał na mieszkanie w bloku. Wychowany w domu z ogrodem postanowił zbudować sobie i rodzinie podobny dom. Własnoręcznie wykonał większość materiałów ściennych (wówczas budowano głównie z pustaków żużlobetonowych) oraz robót budowlanych i wykończeniowych. Aby zwiększyć skromne zasoby finansowe, corocznie przez jeden miesiąc wakacji pracował za granicą. W końcu 1979 r. w tym domu, jeszcze niewykończonym, zamieszkał po ślubie z Ewą Gerczuk, absolwentką Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, jeleniogórzankę z urodzenia, która dla Niego pozostawiła rodzinną Polanicę, a pracę projektanta w Hucie Szkła Gospodarczego w Szczytnej zamieniła na naukę malarstwa, rysunku i szkła artystycznego w cieplickim Liceum Plastycznym. W 1980 r., odbyli podróż poślubną na Igrzyska Olimpijskie w Moskwie. W końcu września tego roku zmarł jego ojciec.

Młodzieży poświęcał swój czas, nie tylko podczas roku szkolnego, ucząc głównie ekologii i przedmiotów zawodowych. Prowadził również wiele zajęć pozalekcyjnych, dla poznania wielu zasad odpowiedzialnego, zdrowego i uczciwego życia, także podczas ferii zimowych i wakacji, kiedy organizował wycieczki i inne formy aktywności fizycznej. W wakacje były to spływy kajakowe po najbardziej znanych krajowych szlakach wodnych (m.in. po Drawie i Czarnej Hańczy) lub rejsy żeglarskie po jeziorach mazurskich. W ferie zaś zimowiska, głównie w Poroninie, ale również w ówczesnej Czechosłowacji.

To właśnie podczas tych wyjazdów wielu uczniów, nie tylko ze szkół w których pracował, ale także z innych, bowiem chętnie ich przyjmował w miarę wolnych miejsc, nauczyło się jazdy na nartach, pływania kajakami i żeglowania. Rozbijanie codziennie w innym miejscu obozów na nocleg podczas rejsów i spływów, dla wielu uczestników było jak, modne dzisiaj, szkoły przetrwania. Nauczyli się bowiem odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i innych.

Dla młodzieży organizował liczne wycieczki nie tylko po Kraju. Za pieniądze wypracowane przez uczniów w ciągu roku szkolnego, szkolnym autokarem pojechał też do dalekiej Bułgarii. Wyjazdy te zawsze, niezależnie autobusem czy pociągiem, odbywały się na dzień przed oficjalnym rozpoczęciem ferii lub wakacji. Podobnie było również z powrotem do domu. Były to przemyślane posunięcia Andrzeja, aby podróż odbywać kiedy jeszcze nie ma tłoku w pociągach lub na drogach, podnosząc tym samym poziom bezpieczeństwa powierzonej Jego pieczy młodzieży.

Szczególnie dobrze czuł się w szkole w Sobieszowie, gdzie mógł w pełni wykorzystać i rozwinąć swoją wiedzę i umiejętności wyniesione ze studiów oraz doświadczenie z wcześniejszych lat pracy pedagogicznej i wychowawczej w "Rzemiosłach". Wachlarz jego propozycji i konkretnych działań na rzecz uczniów i wychowanków poszerzył się wtedy o wycieczki zawodowe w trakcie roku szkolnego, podczas których woził młodzież do różnych interesujących geograficznie miejsc w Kraju, gdzie mogła bezpośrednio poznawać okazy natury i atrakcje przyrodnicze. Odwiedzali przy tym szkoły o tym samym profilu kształcenia. To wówczas nawiązała i rozwinęła się współpraca wszystkich szkół drzewnych i leśnych w Kraju, głównie w różnego rodzaju dyscyplinach sportowych.

Z krótkiego okresu pracy Andrzeja w tej szkole, Janusz Wojtas, ówczesny dyrektor Zespołu Szkół Drzewnych i Leśnych w Sobieszowie, wspomina go jako osobę, która inicjowała, i z powodzeniem realizowała, przedsięwzięcia, które w oczach innych były niemożliwe do spełnienia. Tak było np. z zakupem autobusu na szkolne wycieczki i wyjazdy wakacyjne. Stary Jelcz, tzw. "ogórek", podarowany przed laty przez patrona szkoły – Ośrodek Transportu Leśnego, stale się psuł i nigdy nie było pewności czy bez awarii powróci z podróży. Andrzej wysunął wówczas pomysł, aby zakupić inny autobus.

Ale skąd dostać na ten cel pieniądze? — zapytał dyrektor Wojtas.
Sami zbierzemy — odpowiedział.

Rada Pedagogiczna, której dyrektor przedstawił pomysł Andrzeja uznała propozycję za bardzo dobrą, ale nierealną do wykonania. Andrzej zaproponował wówczas przygotowanie i rozprowadzenie, nie tylko wśród uczniów, cegiełek różnej wartości. Tą drogą zebrano ponad 40 tys. ówczesnych złotych.

Z jednej strony kwota wydawała się duża, a z drugiej zdawano sobie sprawę, że zakup za nią autobusu będzie niezmiernie trudny. Na giełdzie w Lubinie, używany autobus, i to w stanie niewiele lepszym, a może i gorszym od "ogórka", można kupić dopiero za 50-70 tys. zł. I tu z pomocą przyszedł przypadek. Poprzez rodzica jednego z uczniów dowiedzieliśmy się, wspomina dalej Janusz Wojtas, że pewien instruktor nauki jazdy ze Staniszowa ma do sprzedania dwa autobusy — "Mercedesa" (na którego bardzo napalił się szkolny kierowca) oraz rodzimego "Autosana". Perspektywa drogich i niedostępnych części do "Mercedesa" oraz wyjątkowa przychylność cenowa właściciela autobusów, kiedy poznał motywy zakupu i sposób zgromadzenia pieniędzy, spowodowała, że zakupiono "Autosana", właśnie za zebrane 40 tys. zł. Jakże wielkie było zdziwienie nauczycieli i uczniów pewnego ranka, kiedy okazało się, że stojący na szkolnym podwórku autobus nie jest "obcy" tylko "nasz". Cała szkoła, nie bacząc na lekcje, wyległa aby go obejrzeć. Wyremontowany, i nazwany "Juniorem", służył z powodzeniem do końca funkcjonowania szkoły.

Andrzej był bardzo skromnym i pracowitym człowiekiem. Dobitnie świadczy o tym fakt, że odmówił objęcia oficjalnej funkcji zastępcy dyrektora szkoły, tylko dlatego, że mógłby się przez to oddalić od młodzieży i działań jakie dla niej podejmuje. Jednak dalej swoją postawą i pracą potwierdzał codziennie wysokie zaangażowanie w sprawy szkoły, jako "prawa ręka dyrektora". Nie pobierał za to żadnego wynagrodzenia, szkole poświęcał nie tylko swój czas, ale i niekiedy, pieniądze.

Jego największą pasją, poza pracą dydaktyczno-wychowawczą, była ekologia. Do tragicznej śmierci, przez wiele lat, pełnił funkcję sekretarza zarządu koła miejskiego Polskiego Klubu Ekologicznego w Jeleniej Górze. Był do głębi zatroskany o stan środowiska naturalnego w mieście m.in. w związku z działalnością zakładów "Celwiskoza" oraz przygnębiony rozmiarami klęski ekologicznej w lasach karkonoskich i izerskich.

Pamiętne wydarzenia Sierpnia 1980 r. nie tylko spowodowały, że zorganizował i stanął na czele szkolnej "Solidarności". Aktywnie włączył się także w prace struktur wojewódzkich Związku, często występując, jako ekspert, w rozmowach i negocjacjach z władzami miasta i województwa.

Aby pogłębić swoją wiedzę z zakresu przeciwdziałania degradacji środowiska, wraz z prof. Tadeuszem Borysem — prezesem zarządu koła, w 1991 r. był członkiem krajowej delegacji PKE do Włoch, gdzie przez miesiąc poznawali stan i uwarunkowania skutecznej ochrony środowiska naturalnego w wielu miastach i regionach tego kraju.

Poruszony skutkami klęski ekologicznej w lasach karkonoskich i izerskich, od samego początku zaangażował się w działania ratunkowe. Zbierał szyszki nasienne z najbardziej okazałych drzew iglastych, najczęściej jodeł, aby w ten sposób pozyskiwać dla leśników jak najwięcej nasion do hodowli i uprawy nowych sadzonek, odpornych na negatywne wpływy środowiskowe. A była to szczególnie trudna i niebezpieczna praca, w tym celu skończył kurs alpinistyczny. Latem lokalizował najdorodniejsze okazy drzew, aby zimą, na przełomie stycznia i lutego, przystąpić do zbioru. Szyszki zdejmował z drzew wysokich najczęściej na 20, 30 i więcej metrów, w zaśnieżonym lesie, huśtając się na ich szczytach, z uwiązanym do pasa workiem, zawsze na wietrze i mrozie. Szyszki odstawiał do wyłuszczarni w Janowicach Wielkich. To właśnie z nasion zebranych przez Andrzeja Moskaluka, jak wspomina Andrzej Raj, dyrektor Karkonoskiego Parku Narodowego, wyhodowano setki sadzonek, którymi obsadzono zniszczone podczas klęski ekologicznej połacie stoków górskich. Najstarsze z tych jodeł mają już po kilka metrów wysokości.

Jako jedni z pierwszych w Jeleniej Górze, razem z bratem, założyli firmę "Agro-Styl", wykonującą ogrody i pielęgnację pomnikowych, najbardziej cennych przyrodniczo, drzew i krzewów. Poza kilkunastoma ogrodami wokół nowych domów jednorodzinnych (co nie było wówczas tak powszechne jak obecnie), to oni, jesienią 1994 r., dokonali nasadzenia drzew i krzewów przy przychodni i kotłowni nowego szpitala na Zabobrzu. Niestety Andrzeja już nie było przy zakończeniu tych prac. Większość prac wykonywali osobiście, po pracy zawodowej. Hodowali też sadzonki unikalnych drzew i krzewów z przez siebie zebranych nasion i rzezów. Andrzej eksperymentował przy tym własnej konstrukcji podgrzewanym elektrycznie stołem w szklarni, co znacznie zwiększało skuteczność wschodów nasion i przyjęć rzezów, a tym samym zwiększało ilość i jakość sadzonek. Był więc jednym z aktywnych propagatorów wegetatywnej metody rozmnażania roślin, tak powszechnej obecnie, zapewniającej sadzonki drzew iglastych najbardziej odporne na negatywne wpływy środowiskowe.

To także On jesienią 1993 r., z najbardziej dorodnych drzew w Nadleśnictwie Szklarska Poręba, zbierał szyszki i próbki gałęzi (rzezy) dla Instytutu Badawczego Leśnictwa w Warszawie.

Jako uprawniony dendrolog, wspólnie z bratem i innymi kolegami po fachu, przeprowadzili konserwację większości pomnikowych drzew i krzewów na terenie b. województwa jeleniogórskiego, m.in.: alei dębowej w Cieplicach w sąsiedztwie "Dąbrówki", dębów w Maciejowej i przy ul. Nowowiejskiej przy obiekcie obecnego Uniwersytetu Ekonomicznego, kasztanowca i lip w Sobieszowie, 700-letniego cisa w Piechowicach (najstarszego w Kotlinie Jeleniogórskiej i trzeciego pod względem wieku w Sudetach Zachodnich), jak również dębów w Dąbrowie Bolesławieckiej, buka w Gościszowie i wiązu w Starej Olesznej. Prace te trzeba było przeprowadzać jesienią oraz wczesną zimą, kiedy drzewa były w okresie spoczynku, często podczas słotnych i mroźnych dni. Jakże często wracając wieczorem, z popołudniowej pracy w Piechowicach czy w Sobieszowie wpadał do siostry na Orle, od drzwi wołając — siostra szykuj gorącą wannę i coś do jedzenia. Tak był wyziębiony i głodny, że nie był w stanie dojechać do własnego domu pod Górą Strzelecką.

Najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem, którego był inicjatorem i współwykonawcą było uratowanie bocianiego gniazda w Podgórzynie. Wjeżdżając od strony Cieplic lub Sobieszowa, nie sposób pominąć je wzrokiem, znajduje się po lewej stronie drogi, na pniu wysokiego drzewa, na parkingu hoteliku i restauracji "Nad Stawami".

Bociany białe (Cicona cicona) i ich gniazda w krajobrazie wszystkich regionów Polski, w tym także Kotliny Jeleniogórskiej, są elementem przyrody objętym, ścisłą ochroną prawną, autentyczną opieką oraz troską i sympatią mieszkańców. W Polsce żyje ich najwięcej, ok. 40-50 tys. par, co stanowi 1/3-1/4 populacji światowej, szacowanej na 140-160 tys. par. Są chlubą wsi (w miastach rzadko się je spotyka), w których gniazdują, i co najważniejsze, rozmnażają się. Wiosenny powrót bocianiej pary to zawsze wielka radość wśród mieszkańców wsi. Zaś ich odlot, pod koniec sierpnia, do południowej Afryki zwiastuje nieuchronne nadejście jesieni i zimy.

Bocianie gniazdo "Nad Stawami" jest jednym z trzech w Podgórzynie. Wszystkie one, oraz jedyne gniazdo w Sosnówce, znajdują się na wysokich drzewach liściastych, to konkretne było na lipie. W Kotlinie jeleniogórskiej bocianie gniazda znajdują się jeszcze w Jeleniej Górze (na kominie b. szklarni w Maciejowej) oraz na terenie gmin Mysłakowice i Stara Kamienica.

Na żyjącym drzewie gniazdo bociana nie jest dla niego dobrym sąsiedztwem. Po raz pierwszy zakładane ma średnicę co najmniej 0,9 m i wysokość do 0,5 m. Nadbudowywane corocznie wszerz i wzwyż po kilku latach może już mieć do 2 m średnicy i być wysokie także na 2 m. Waga takiego gniazda może wynosić nawet 2 tony. Jest to już sytuacja groźna dla wysokiego drzewa, zwłaszcza podczas silnych wiatrów, a szczególnie dla lipy, która nie należy do drzew o solidnej "konstrukcji". Z wiekiem jej wnętrze obumiera i próchnieje.

I taka sytuacja miała miejsce w Podgórzynie. Drzewo stopniowo obumierało i groziło wywróceniem, kończąc tym samym możliwość gniazdowania na nim jednej z rodzin podgórzyńskich bocianów.

Aby temu zapobiec w grupie pasjonatów przyrody powstał oryginalny pomysł, zaakceptowany przez Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody, który zapewnił środki finansowe na ten cel, aby obumarłą, nadwyrężoną wiekiem i gniazdem lipę zastąpić pniem innego zdrowego drzewa. Pomysłodawcami tego rozwiązania i wykonawcami przedsięwzięcia byli Andrzej Moskaluk, i jego przyjaciel po fachu — leśnik i dendrolog Jerzy Ratajski, z którym już wcześniej wykonywali wspólnie wiele prac dendrologicznych ratujących inne zagrożone drzewa i krzewy — pomniki przyrody.

Po odlocie bocianów, późną jesienią, lipę zamieniono na pień dorodnego dębu, na którym ponownie ustawiono gniazdo, ważące ok. 1 tony.

Była to bardzo trudna operacja i to pod wieloma względami. Najpierw należało wyszukać odpowiedni dąb, na którym po ścięciu, przygotowaniu (okorowaniu i zakonserwowaniu) oraz ustawieniu w miejscu poprzedniej lipy, należało ustawić zdjęte wcześniej gniazdo w stanie najmniej naruszonym. Aby to uczynić, w pierwszej kolejności trzeba było odciąć konary lipy wraz ze spoczywającym na nich gniazdem. Do tej operacji, użyto najwyższej (30 m wysokości) drabiny strażackiej, zamontowanej na samochodzie "Magirus", niedawno zakupionym przez jednostkę Państwowej Straży Pożarnej w Jeleniej Górze, oraz dźwig samojezdny, obsługujący budowę zbiornika "Sosnówka", o udźwigu 30 ton. Mimo dobrego przygotowana sprzętowego i technicznego podczas pracy, co rusz, pojawiały się nowe, nie przewidziane problemy i okoliczności. Np. jak odciąć gniazdo z lipy, aby się natychmiast nie rozpadło, czy na czas usunięcia starej lipy i ustawienia nowego pala z dębu "położyć" je na ziemi, czy nie? Inną niespodzianką, było odłamanie się podczas przeładunku jednego z trzech konarów dębu, na których miało zostać ułożone gniazdo. Trzeba było zastąpić ten naturalny konar zastępczym, przymocowanym do pnia odpowiednimi pasami, widocznymi do dzisiaj.

Ostatecznie odcięte gniazdo zawisło na dźwigu uniesione na "swoją" wysokość. Odcięcia gniazda, a wcześniej jego zabezpieczenia przed uszkodzeniem, następnie zamontowania na ustawionym dębowym palu dokonali Andrzej i Jurek, stojący w koszu strażackiej drabiny. Na więcej ludzi nie było miejsca, ale też i nikt z wynajętych do pomocy pracowników, nie wyraził zgody na wykonywanie tych czynności. Mimo, że mieli mocno ograniczone możliwości manewru, sprawnie wykonali poszczególne etapy operacji wraz z zasadniczą, i decydującą o końcowym efekcie — ponownym umocowaniu gniazda na palu. Zrobili to bardzo profesjonalnie, trzyletnia gwarancja została już wielokrotnie powtórzona — gniazdo "trzyma" się dobrze już 25 lat.

Andrzej z Jurkiem oraz wszyscy, którzy im pomagali i kibicowali, mieli wiele radości kiedy powracające wiosną następnego roku bociany zasiedliły ponownie "swoje" nowo-stare gniazdo. Czy poznały, że nie znajduje się już na starej lipie, pozostaje ich słodką tajemnicą? To, że wracają do Podgórzyna co roku potwierdza, że są zadowolone i wdzięczne za uratowanie gniazda.

Zimą w 1976 r. doszło do pierwszego spotkania Andrzeja z Julianem Gozdowskim, kiedy pierwszy zdejmował szyszki z okazałej jodły na Polanie Jukuszyckiej, a drugi dokonywał obchodu tras przed pierwszym Biegiem Piastów. Natychmiast nawiązała się miedzy nimi nić porozumienia i współpracy, którą, tak znienacka i brutalnie, została przerwana tragiczną śmiercią Andrzeja. Od samego początku Andrzej aktywnie włączył się w prace nad wytyczaniem, obsadzaniem, meliorowaniem i urządzaniem tras biegowych, będąc w tym zakresie nie tylko doradcą i konsultantem Juliana Gozdowskiego, ale też bezpośrednim wykonawcą wielu prac w terenie, w tym pierwszej ścieżki dydaktycznej do której przygotował i wykonał wszystkie plansze i konstrukcje poszczególnych stanowisk.

Biorąc udział we wszystkich 19-tu Biegach Piastów, w większości na dystansie 50 km, zainicjował organizację mistrzostw Polski uczniów szkół drzewnych i leśnych w biegach narciarskich, w ramach Biegu Piastów. Dla omówienia szczegółów organizacji pierwszych mistrzostw byli umówieni, wraz z dyrektorem Januszem Wojtasem, na spotkanie z Julianem Gozdowskim, w dniu 4 stycznia 1995 r. Andrzej nie doczekał jednak tego dnia i tych uzgodnień. Mimo to Jego idea nie upadła. Zrodziła się impreza nie tylko sportowa, która połączyła wielu Jego przyjaciół, i na trwale wpisała się w kalendarz biegów narciarskich w Jakuszycach.

Tak jak planował, pierwsze ogólnopolskie mistrzostwa odbyły się w marcu 1995 r., niespełna trzy miesiące po tragicznej śmierci i przybrały nazwę Memoriału Jego Imienia. Do czasu likwidacji Zespołu Szkół corocznie młodzież szkół drzewnych i leśnych z Kraju przyjeżdżała do Sobieszowa i Jakuszyc, by wziąć udział w Memoriale. Każdego roku uczestnicy Memoriału, na cieplickim cmentarzu, składali na grobie Andrzeja wieniec i palili znicze. Przez ostatnie cztery lata rolę gospodarza i organizatora biegu memoriałowego przejął Międzyszkolny Klub Sportowy "Karkonosze" — Sporty Zimowe, w którego zarządzie aktywnie działa Janusz Wojtas, b. dyrektor Zespołu Szkól Drzewnych i Leśnych. Po likwidacji większości szkół drzewnych i leśnych w Kraju wśród uczestników ostatnich biegów memoriałowych przeważali pracownicy Lasów Państwowych, absolwenci tych szkół. Wśród nich było wiele osób, kolegów i uczniów Andrzeja, nie tylko z Jeleniej Góry i okolic. Niektórzy z nich uczestniczyli we wszystkich 20-tu memoriałowych biegach, z których ostatni odbył się w 2015 r.

W uznaniu zasług i zaangażowania Andrzeja w rozwój ośrodka narciarstwa biegowego w Jakuszycach Stowarzyszenie "Bieg Piastów", nadało Jego Imię jednej z tras spacerowo-biegowych. "Droga Andrzeja" prowadzi od "drewnianego mostku", w kierunku do drogi na "samolot", a dalej przez "dwie rury" wychodzi na Górny Dukt Końskiej Jamy.

W marcu 2005 r., dzięki inicjatywie Ewy Siuta, ówczesnej dyrektor sobieszowskiego Zespołu Szkół Ochrony Środowiska, młodzież oraz uczestnicy Memoriału w szczególnie uroczysty sposób uczcili 10 rocznicę śmierci Andrzeja. Odbyła się wówczas sesja poświęcona Jego pamięci, a w sali w której najczęściej prowadził lekcje wmurowano pamiątkową tablicę. W uroczystości uczestniczyła żona i rodzina Andrzeja. Młodzież z Zespołu Szkół Drzewnych i Leśnych z Zagnańska k/Kielc przywiozła też z tej okazji dwie sadzonki dębu, wyhodowane z żołędzi zebranych spod "Bartka", najstarszego polskiego dębu szypułkowego — Quercus robur, rosnącego od stuleci w pobliskim Bartkowie. Jedna z tych sadzonek, nazwana imieniem "Andrzej", została uroczyście posadzona w przyszkolnym ogrodzie. Drugą podarowano żonie Andrzeja — Ewie Gerczuk–Moskaluk. Przez ponad dwa lata poszukiwała dla niej godnego miejsca do posadzenia. Przypadek sprawił, że wiosną 2008 r. dowiedzieli się o tym jej przyjaciele z Borowic, Ewa i Andrzej Jackiewiczowie, którzy wraz z ks. Mirosławem Drzewieckim, przygotowywali się do corocznego odpustu w święto św. Jana z Dukli, będącego patronem kapliczki. Wreszcie druga sadzonka "bartkowego" dębu znalazła godne miejsce do posadzenia, co nastąpiło w dniu odpustu 5 lipca 2008 r. Posadzenia dębu dokonał ks. Drzewiecki, prof. Wrocławskiego Seminarium Duchownego. Otrzymawszy imię "Mirosław", na część księdza, od siedmiu lat dąb ten rośnie w Karkonoszach, na polance zwanej "dukielką". I jeszcze jedna ciekawostka: kapliczka ta jest jedyną prywatną, najmniejszą w Kraju i najwyżej położoną w Karkonoszach.

Ubolewać należy, że obecni użytkownicy obiektu b. szkoły leśnej i gimnazjum nr 5 dopuścili do zdemontowania i zaginięcia pamiątkowej tablicy, choć wszystkie osoby obecne przy przekazywaniu obiektu, widziały ją wiszącą na ścianie.

Aby "bartkowy" dąb "Andrzej", który wyrósł na piękny okaz młodego drzewa, nie został podobnie zapomniany i zatracony, jak pamiątkowa tablica, zrodziła się inicjatywa, aby przesadzić go z zaniedbanego obecnie poszkolnego ogrodu na teren nowotworzonego centrum edukacyjnego i dyrekcji Karkonoskiego Parku Narodowego przy sobieszowskim pałacu Schaffgotschów. Tam znajdzie godne miejsce, aby po wsze czasy zaświadczać o życiu i działalności Andrzeja Moskaluka.

Andrzej żył krótko, ale z perspektywy lat, które upłynęły od tragicznej śmierci wyraźnie widać, że życie Jego było bardzo treściwe. Tak jakby się spieszył, aby pozostawić po sobie jak najwięcej. A zostawił dużo, tego co materialne, ale i też szczególnie dużo tego co niematerialne. Nie ma wątpliwości, że pozostanie to w pamięci i sercach Jego przyjaciół i najbliższych.

Ewa — żona Andrzeja, od 1980 r. nauczyciel w cieplickim Liceum Plastycznym, a przez kadencję również jego dyrektor, z wielkim zaangażowaniem wspierała działania Andrzeja. Nie mając własnych dzieci oboje miłością otaczali, nie tylko najbliższych im, siostrzeńców, bratanicę i bratanka, ale wszystkich swoich wychowanków i uczniów. Wielu z nich poszło w ich ślady zawodowe. Dowody wdzięczności i pamięci widać szczególnie w dniu Wszystkich Świętych, w składanych na grobie Andrzeja kwiatach i palonych zniczach.


Spis fotografii:

  1. Malutki Andrzej z siostrą.
  2. Młody Andrzej w bratem.
  3. Rodzina Moskaluków.
  4. Andrzej w wieku licealnym.
  5. Andrzej jako student.
  6. Andrzej przy pracach społecznych.
  7. Studenci leśnictwa poznańskiej Akademii Rolniczej, 1970 r.
  8. Obóz studencki, lata 70-te XX w.
  9. Spływ na Mazurach, uczniowie Zespołu Szkół Rzemiosł Artystycznych, 1980 r.
  10. Zimowisko w Poroninie, lata 80-te XX w.
  11. Zimowisko w Poroninie, 1983 r.
  12. Zimowisko w Poroninie, 1985 r.
  13. Andrzej z nartami na zimowisku.
  14. Grupa polskich ekologów we Włoszech, 1991 r.
  15. Andrzej z żoną, Ewą Gerczuk-Moskaluk, studniówka Szkoły Leśnej z Sobieszowa, 1992 r.
  16. Z siostrą Barbarą przed Pałacem Dożów w Wenecji, sierpień 1994 r.
  17. Bocianie gniazdo w Podgórzynie.
  18. "Bartkowy" dąb "Andrzej" na terenie poszkolnego ogrodu w Sobieszowie.
  19. "Bartkowy" dąb "Mirosław" na polance zwanej "dukielką" w Borowicach.

Michał Pawłowicz, styczeń 2018 r.




1. Malutki Andrzej z siostrą.
2. Młody Andrzej w bratem.
3. Rodzina Moskaluków.
4. Andrzej w wieku licealnym.
5. Andrzej jako student.
6. Andrzej przy pracach społecznych.
7. Studenci leśnictwa poznańskiej Akademii Rolniczej, 1970 r.
8. Obóz studencki, lata 70-te XX w.
9. Spływ na Mazurach, uczniowie Zespołu Szkół Rzemiosł Artystycznych, 1980 r.
10. Zimowisko w Poroninie, lata 80-te XX w.
11. Zimowisko w Poroninie, 1983 r.
12. Zimowisko w Poroninie, 1985 r.
13. Andrzej z nartami na zimowisku.
14. Grupa polskich ekologów we Włoszech, 1991 r.
15. Andrzej z żoną, Ewą Gerczuk-Moskaluk, studniówka Szkoły Leśnej z Sobieszowa, 1992 r.
16. Z siostrą Barbarą przed Pałacem Dożów w Wenecji, sierpień 1994 r.
17. Bocianie gniazdo w Podgórzynie.
18. Bartkowy dąb Andrzej na terenie poszkolnego ogrodu w Sobieszowie.
19. Bartkowy dąb Mirosław na polance zwanej dukielką w Borowicach.

Słownik Biograficzny Ziemi Jeleniogórskiej Słownik Biograficzny Ziemi Jeleniogórskiej
© JCIiER Książnica Karkonoska 2018
Jelenia Góra